poniedziałek, 6 października 2014

Coś dużo tych postów ostatnio...

Nawet baaaardzo miły dzień, choć zaczęty słabo, może szybko skończyć się źle. Trudno o tym pamiętać, gdy miło i przytulnie. Okazuje się, że można uczcić pierwszą miesięcznicę ślubu jeszcze gorzej, niż przed telewizorem. A wszystko przez niezjedzone wspólnie śniadanie i rzucony długopis. A, i przez męża-egoistę, zapatrzonego w siebie i broniącego naszych potencjalnych, nienarodzonych i niepoczętych oraz jeszcze-nie-w-planach dzieci. Nagle okazuje się, że w oczach miłości życia jest się przepełnioną gniewem wariatką, nieakceptowalną. To smutne. I denerwujące. Zwłaszcza jak się rozmawia z plecami i tyłem głowy. Tyłem, bo przód wpatrzony przecież w komputer. Szkoda, że gry są naijstotniejsze na świecie. I że od tygodnia żyje tylko tym, że w środę wreszcie pójdzie na piwo ze znajomymi. Szkoda, że ze mną nie chce spędzać czasu. Ale to pewnie tylko moja wina, bo przecież jestem nudną, nic nie wartą humanistką, dodatkowo bezrobotną. I niepotrafiącą zrozumieć, dlaczego ciężko wstaje się do pracy. I to zdziwione spojrzenie, że jak ja pójdę do pracy, to jednak wszystko się zmieni, bo też będzie musiał zacząć sprzątać itede.

A miło było, gdy posprzątawszy wszystko udało mi się wygrzebać do biblioteki. Jakoś na uczelni potrafię nabrać dystansu, świat jest bardziej kolorowy i przyjemniejszy. Przywiązałam się do tego miejsca i ciężko będzie mi się z nim rozstać. Czuję się tam, jak u siebie, niemalże jak w domu, chociaż znam stosunkowo mało ludzi.

A w moim domu... W moim domu ciężko mi znaleźć sobie miejsce, zwłaszcza, jak się kłócimy. Jest to spowodowane tym, że mieszkamy razem w jednym pokoju. Jest naprawdę duży jak na standardy postudenckie, jednak drugi by się przydał, właśnie chociażby po to, żeby mieć gdzie uciekać. I żeby płakać w samotności bez wstydu przed innymi, zmuszonymi do słuchania krzyków istotami.

Boli najbardziej ta wizja przyszłości, w której on, pan i władca, przewiduje same nieszczęścia i katastrofy. I przecież zgodził się na nie, chociaż je znał. Dlaczego się zgodził zatem na taką przyszłość, szarą i nijaką, wypełnioną łzami bliskich, nienarodzonych pyszczków? Czy to możliwe, żeby wszystko było mu jedno, bo i tak siedzi z nosem w komputerze?

Wrzesień miesiącem marzeń

Dziś mija miesiąc od naszego ślubu <3 <3 <3
Zamiast randki na mieście uczciliśmy to wczoraj "po naszemu", czyli nie wychodząc z domu dalej niż do kościoła, w którym panuje denerwująca atmosfera, oraz oglądając najnowszych X-menów z lampką otwartego kilka dni wcześniej wina.
Ponieważ moje dwa największe marzenia - skończyć studia i wziąć ślub - spełniły się właśnie we wrześniu, obawiałam się trochę życia po ślubie. Nie wiedziałam, co będę dalej robić. Po udanej podróży poślubnej okazało się, że zajęcia już na mnie czekają. Muszę poprawić pracę magisterską, którą mam nadzieję niedługo wydać, a poza tym dostałam pracę!! I to nie byle jaką, ale porządną, w sam raz dla humanistki świeżo po studiach. Nie chciałam o tym wspominać wcześniej nikomu, bo zaklinałam rzeczywistość. Zazwyczaj jak komuś się za wcześnie pochwalę, to nie dochodzi do skutku.
W weekend robimy sesję ślubną :) Mamie udało się doprać dół mojej sukni, który był dosłownie szary. 
Muszę się zbierać do biblioteki, ale jakoś ciężko ruszyć się z domu, mimo wzniosłych planów.

poniedziałek, 29 września 2014

Dziwny jest ten świat!

Życie po ślubie jest normalne. Całkiem fajne, trochę inne niż przed ślubem, ale ogólnie całkiem normalne. Zanosiło się na duże zmiany w moim życiu, zwłaszcza gdy przed podróżą dostałam ofertę pracy. Nic wielkiego, sklep obuwniczy, ale jednak pieniążki i zajęcie na kolejne trzy miesiące zapewnione. Nazwałam wówczas wrzesień miesiącem marzeń. Niestety, to jedno marzenie o posiadaniu stałego zajęcia jeszcze się nie spełni. Brak kompetencji kierowniczki trochę mnie zaskoczył, summa summarum zostałam bez bliżej określonych widoków na pracę.

Jako jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, nie zamierzam się dołować. Skoro nie znalazłam zajęcia w tym miejscu, poszukam w bardziej adekwatnym do mojego wykształcenia. Praca marzeń na pewno gdzieś tam na mnie czeka.

Rzeczywistość po skończeniu studiów zaskakuje jeszcze bardziej. Wracając z Urzędu Miasta, w którym załatwiałam nowy dowodzik, zaszłam na uczelnię. Nie potrafię się z nią rozstać, mimo że od obrony minął dokładnie tydzień. Pomyślałam, że może znajdę moją promotorkę, ale defacto pokręciłam się trochę po korytarzach. Wpadłam na pomysł, że skoro już jestem w centrum, załatwię obiegówkę. Wchodzę do biblioteki, w której stacjonował akurat ulubiony pan wszystkich studentek. Podaję mu tę kartkę, on patrzy na mnie zdziwiony i pyta, czy ja już definitywnie kończę z uczelnią? Ja w głębokim szoku, a on dalej, czy nie myślę o pracy naukowej? Na koniec dodał, że jak będę potrzebować książek, to przecież się znamy. Zaskoczyło mnie to jeszcze bardziej, bo myślałam, że jestem dla niego niewidzialna. Opłaciły się weekendy spędzone w pustej bibliotece.

Także pierwszy dzień w szarej rzeczywistości nie do końca stracony, a nawet zakończony miłym akcentem.

czwartek, 6 lutego 2014

Psy z małego miasteczka

Dzisiaj nękały mnie dwa sny - z pozoru ciekawe i niewinne. Nie pamiętam, gdzie zaczął się pierwszy, ale koniec końców wylądowałam wraz z moimi młodszymi siostrami w naszym rodzinnym mieście. Kiedy poszłyśmy na spacer, okazało się, że okolica aż roi się od psów, nie tylko bezpanskich. Część z nich miała obroże. Były tam psy nieuprzejme i niemiłe, ale też przyjazne. Jednym z tych przyjacielskich był Lizak - bardzo duży pies sięgający nam chyba nawet do pasa. Co chwilę lizał kogoś po rekach i twarzy. Ja z początku mu nie ufałam, ale później, jak podrapałam go na karku, zdobył moją sympatię. Był jakby naszym ochroniarzem pośród dzielnicy, którą śmiało mogę nazwać Sodomą i Gomorą, tyle że psiego świata. Psy były dosłownie wszędzie. Taplały się w błocie, wbiegały do sklepów. Wypełniały sobą przestrzeń niczym demony na obrazach Boscha. We śnie byłam przekonana, że gdybym nie wyjechała na studia, nie przeszkadzałyby mi roje psów, ponieważ w większym mieście ich nie ma. Chyba w magicznym świecie wszystkie psy migrują z dużych miast do małych. Taa... migrują... one uciekają! Jak najdalej mogą przed hyclami. Tylko nieliczne wybierają los Zakochanego Kundla, ale ich historia raczej nie jest tak kolorowa i zakończona happyendem.
Zastanawiam się, czy to dobrze, że w dużych miastach wyłapuje się bezpańskie psy? Wiadomo, stanowią one ogromne zagrożenie dla ludzi, a zwłaszcza dzieci. Są głodne i z czasem zaczynają atakować ludzi w poszukiwaniu pożywienia. Małe uporządkowane społeczeństwa dbają o swoje pieski, wyprowadzają je na spacery na za krótkich smyczach między blokowiska, czasem prosto na chodniki. W idealnym mieście społeczeństwa sprzątają skrupulatnie po swoich pieskach, normalnie oczywiście dzieje się trochę inaczej. Mam wrażenie, że psy muszą niesamowicie męczyć się w ciasnych blokowych mieszkaniach oraz na miejskich trawnikach, gdzie nawet nie mogą się porządnie wybiegać.
Pod koniec mój sen zmienił się w prawdziwy koszmar. Zawsze uważałam, że w mojej piwnicy mieszka potwór. Jak byłam mała bałam się przechodzić koło drzwi prowadzących na dół, bo wierzyłam, że pod schodami jest jego mieszkanie, a przecież pod schodami w piwnicy nie było żadnego zabudowania. Atmosfera we śnie zagęściła się, gdy usłyszałyśmy z ulicy telefon dzwoniący w domu i sygnał nagrywania wiadomości. Ostatni kawałek na ulicy biegłyśmy pełne niepokoju. Gdy weszłyśmy na klatkę schodową, zamknęłam za nami drzwi, dla bezpieczeństwa. Nie pomyślałam jednak, że zło czai się już w środku. Gdy wbiegałam za dziewczynami po schodach, usłyszałam pisk małego szczeniaka, następnie coś pociągnęło mnie za kołnierz i zleciałam na dół. Myślałam, że to ogromny pies tak mnie ciągnie, jednak gdy się odwróciłam, nie zobaczyłam nikogo.
Na szczęście w tym momencie obudziłam się z krzykiem, i gdyby nie ramiona mojego przyszłego, nie zasnęłabym już...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Nietypowy Akademik

Minionej nocy przedślubna gorączka mnie oszczędziła, jednak pod wpływem dobrej wiadomości mojej kuzynki, że znalazła nowe lokum, przyśnił mi się akademik.

Przyznam, że w akademiku mieszkałam może łącznie 3 miesiące, jednak był to dla mnie koszmar. Przeciągi w pokojach, koedukacyjne łazienki śmierdzące chlorem, palacze na korytarzach... Brrr! W moim śnie w pokoju stało z pięć łóżek piętrowych - po trzy poziomy na jedno łóżko. Na jednym z łóżek mieszkałam ja z moim przyszłym, na drugim wspomniana kuzynka ze swoim chłopakiem, moja siostra miała luksusowe warunki, ponieważ spała sama. Mieszkała z nami także moja obecna współlokatorka. Pamiętam tylko absurd tej sytuacji oraz zdanie, które wypowiedziałam. Zastanawiałam sie mianowicie nad sensem mieszkania w akademiku, kiedy mieliśmy do dyspozycji calkiem puste duże mieszkanie. Ponieważ przenieśliśmy się do akademika na własne życzenie.

Moje sny są niezwykle absurdalne ostatnio.

Przedślubne sny

Dzisiaj miałam koszmarny sen! Był na tyle straszny, że zdecydowałam się założyć dla niego bloga.

Za parę miesięcy biorę ślub z mężczyzną moich marzeń. Na ogół nie przyprawia mnie to o wrzody żołądka, ponieważ zostało nam jeszcze dużo czasu. Na ogół. Jednak czasami wpadam w panikę. Ostatnio bałam się, że nie będziemy mieli takiego uroczego napisu, który wisi nad głowami młodej pary, ponieważ raczej nie zdecydujemy się na wystrój sali (jest piękna i bez tego). Ale od trzymania mnie w pionie podczas takich sytuacji jest moja najukochańsza siostra, która jednocześnie pełni rolę mojej świadkowej. Musiała zapanować nad trochę większym kryzysem, niż serduszka ze styropianu. Koleżanka, która miała zająć się zaprojektowaniem zaproszeń, zmieniła zdanie. Dzielna świadkowa przejęła szybko stery i sama już tworzy niestworzone cuda, które bardzo mi się podobają!

Tak więc na codzień nie rozmawiam za dużo o ślubie i weselu. Jednak siostra mojej współlokatroki także bierze ślub, i to już na dniach. W kuchni zatem toczą się burzliwe dyskusje na ten temat. Nolens volens przysłuchuję się im i choć w dzień nie bardzo się nimi przejmuję, to jednak w nocy wszystkie zasłyszane slowa dają o sobie znać.

Całą noc śniła mi się noc przedślubna. Noc i dzień właściwie. Na 24 godziny przed ślubem okazało się, że źle umówiłam wizyty u fryzjera i kosmetyczki i już na pewno nie zdążę pofarbować włosów (ach te kilkucentymetrowe odrosty!). Ponadto nie miałam zrobionych paznokci i żadnych szans na nie. Okazało się, że zapomniałam wysłać zaproszenia, ale nadal łudziłam się, że ktoś na pewno przyjdzie. Potem zjadłam połowę mojego tortu, który upiekłam sama w prostokątnej blaszcze. Zaczęłam liczyć na to, że ktoś z pewnością przyniesie tort neispodziankę. Na samym końcu było najgorsze! Noc spędziłam z najlepszym przyjacielem mojego przyszłego, który dodatkowo wyglądał jak on sam! Gorzej już być nie mogło. Koszmar narzeczonych!

Moja siostra cieszy się, że mnie też zaczęły dotykać takie sny, ponieważ teraz nie czuje się osamotniona. Kuzynka ostatnio wyśniła sobie, że kazałam jej nałożyć różową sukienę na moje wesele (blah!).

Mam tylko nadzieję, że dzisiejszą noc spędzę spokojnie...