czwartek, 6 lutego 2014

Psy z małego miasteczka

Dzisiaj nękały mnie dwa sny - z pozoru ciekawe i niewinne. Nie pamiętam, gdzie zaczął się pierwszy, ale koniec końców wylądowałam wraz z moimi młodszymi siostrami w naszym rodzinnym mieście. Kiedy poszłyśmy na spacer, okazało się, że okolica aż roi się od psów, nie tylko bezpanskich. Część z nich miała obroże. Były tam psy nieuprzejme i niemiłe, ale też przyjazne. Jednym z tych przyjacielskich był Lizak - bardzo duży pies sięgający nam chyba nawet do pasa. Co chwilę lizał kogoś po rekach i twarzy. Ja z początku mu nie ufałam, ale później, jak podrapałam go na karku, zdobył moją sympatię. Był jakby naszym ochroniarzem pośród dzielnicy, którą śmiało mogę nazwać Sodomą i Gomorą, tyle że psiego świata. Psy były dosłownie wszędzie. Taplały się w błocie, wbiegały do sklepów. Wypełniały sobą przestrzeń niczym demony na obrazach Boscha. We śnie byłam przekonana, że gdybym nie wyjechała na studia, nie przeszkadzałyby mi roje psów, ponieważ w większym mieście ich nie ma. Chyba w magicznym świecie wszystkie psy migrują z dużych miast do małych. Taa... migrują... one uciekają! Jak najdalej mogą przed hyclami. Tylko nieliczne wybierają los Zakochanego Kundla, ale ich historia raczej nie jest tak kolorowa i zakończona happyendem.
Zastanawiam się, czy to dobrze, że w dużych miastach wyłapuje się bezpańskie psy? Wiadomo, stanowią one ogromne zagrożenie dla ludzi, a zwłaszcza dzieci. Są głodne i z czasem zaczynają atakować ludzi w poszukiwaniu pożywienia. Małe uporządkowane społeczeństwa dbają o swoje pieski, wyprowadzają je na spacery na za krótkich smyczach między blokowiska, czasem prosto na chodniki. W idealnym mieście społeczeństwa sprzątają skrupulatnie po swoich pieskach, normalnie oczywiście dzieje się trochę inaczej. Mam wrażenie, że psy muszą niesamowicie męczyć się w ciasnych blokowych mieszkaniach oraz na miejskich trawnikach, gdzie nawet nie mogą się porządnie wybiegać.
Pod koniec mój sen zmienił się w prawdziwy koszmar. Zawsze uważałam, że w mojej piwnicy mieszka potwór. Jak byłam mała bałam się przechodzić koło drzwi prowadzących na dół, bo wierzyłam, że pod schodami jest jego mieszkanie, a przecież pod schodami w piwnicy nie było żadnego zabudowania. Atmosfera we śnie zagęściła się, gdy usłyszałyśmy z ulicy telefon dzwoniący w domu i sygnał nagrywania wiadomości. Ostatni kawałek na ulicy biegłyśmy pełne niepokoju. Gdy weszłyśmy na klatkę schodową, zamknęłam za nami drzwi, dla bezpieczeństwa. Nie pomyślałam jednak, że zło czai się już w środku. Gdy wbiegałam za dziewczynami po schodach, usłyszałam pisk małego szczeniaka, następnie coś pociągnęło mnie za kołnierz i zleciałam na dół. Myślałam, że to ogromny pies tak mnie ciągnie, jednak gdy się odwróciłam, nie zobaczyłam nikogo.
Na szczęście w tym momencie obudziłam się z krzykiem, i gdyby nie ramiona mojego przyszłego, nie zasnęłabym już...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Nietypowy Akademik

Minionej nocy przedślubna gorączka mnie oszczędziła, jednak pod wpływem dobrej wiadomości mojej kuzynki, że znalazła nowe lokum, przyśnił mi się akademik.

Przyznam, że w akademiku mieszkałam może łącznie 3 miesiące, jednak był to dla mnie koszmar. Przeciągi w pokojach, koedukacyjne łazienki śmierdzące chlorem, palacze na korytarzach... Brrr! W moim śnie w pokoju stało z pięć łóżek piętrowych - po trzy poziomy na jedno łóżko. Na jednym z łóżek mieszkałam ja z moim przyszłym, na drugim wspomniana kuzynka ze swoim chłopakiem, moja siostra miała luksusowe warunki, ponieważ spała sama. Mieszkała z nami także moja obecna współlokatorka. Pamiętam tylko absurd tej sytuacji oraz zdanie, które wypowiedziałam. Zastanawiałam sie mianowicie nad sensem mieszkania w akademiku, kiedy mieliśmy do dyspozycji calkiem puste duże mieszkanie. Ponieważ przenieśliśmy się do akademika na własne życzenie.

Moje sny są niezwykle absurdalne ostatnio.

Przedślubne sny

Dzisiaj miałam koszmarny sen! Był na tyle straszny, że zdecydowałam się założyć dla niego bloga.

Za parę miesięcy biorę ślub z mężczyzną moich marzeń. Na ogół nie przyprawia mnie to o wrzody żołądka, ponieważ zostało nam jeszcze dużo czasu. Na ogół. Jednak czasami wpadam w panikę. Ostatnio bałam się, że nie będziemy mieli takiego uroczego napisu, który wisi nad głowami młodej pary, ponieważ raczej nie zdecydujemy się na wystrój sali (jest piękna i bez tego). Ale od trzymania mnie w pionie podczas takich sytuacji jest moja najukochańsza siostra, która jednocześnie pełni rolę mojej świadkowej. Musiała zapanować nad trochę większym kryzysem, niż serduszka ze styropianu. Koleżanka, która miała zająć się zaprojektowaniem zaproszeń, zmieniła zdanie. Dzielna świadkowa przejęła szybko stery i sama już tworzy niestworzone cuda, które bardzo mi się podobają!

Tak więc na codzień nie rozmawiam za dużo o ślubie i weselu. Jednak siostra mojej współlokatroki także bierze ślub, i to już na dniach. W kuchni zatem toczą się burzliwe dyskusje na ten temat. Nolens volens przysłuchuję się im i choć w dzień nie bardzo się nimi przejmuję, to jednak w nocy wszystkie zasłyszane slowa dają o sobie znać.

Całą noc śniła mi się noc przedślubna. Noc i dzień właściwie. Na 24 godziny przed ślubem okazało się, że źle umówiłam wizyty u fryzjera i kosmetyczki i już na pewno nie zdążę pofarbować włosów (ach te kilkucentymetrowe odrosty!). Ponadto nie miałam zrobionych paznokci i żadnych szans na nie. Okazało się, że zapomniałam wysłać zaproszenia, ale nadal łudziłam się, że ktoś na pewno przyjdzie. Potem zjadłam połowę mojego tortu, który upiekłam sama w prostokątnej blaszcze. Zaczęłam liczyć na to, że ktoś z pewnością przyniesie tort neispodziankę. Na samym końcu było najgorsze! Noc spędziłam z najlepszym przyjacielem mojego przyszłego, który dodatkowo wyglądał jak on sam! Gorzej już być nie mogło. Koszmar narzeczonych!

Moja siostra cieszy się, że mnie też zaczęły dotykać takie sny, ponieważ teraz nie czuje się osamotniona. Kuzynka ostatnio wyśniła sobie, że kazałam jej nałożyć różową sukienę na moje wesele (blah!).

Mam tylko nadzieję, że dzisiejszą noc spędzę spokojnie...