poniedziałek, 29 września 2014

Dziwny jest ten świat!

Życie po ślubie jest normalne. Całkiem fajne, trochę inne niż przed ślubem, ale ogólnie całkiem normalne. Zanosiło się na duże zmiany w moim życiu, zwłaszcza gdy przed podróżą dostałam ofertę pracy. Nic wielkiego, sklep obuwniczy, ale jednak pieniążki i zajęcie na kolejne trzy miesiące zapewnione. Nazwałam wówczas wrzesień miesiącem marzeń. Niestety, to jedno marzenie o posiadaniu stałego zajęcia jeszcze się nie spełni. Brak kompetencji kierowniczki trochę mnie zaskoczył, summa summarum zostałam bez bliżej określonych widoków na pracę.

Jako jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, nie zamierzam się dołować. Skoro nie znalazłam zajęcia w tym miejscu, poszukam w bardziej adekwatnym do mojego wykształcenia. Praca marzeń na pewno gdzieś tam na mnie czeka.

Rzeczywistość po skończeniu studiów zaskakuje jeszcze bardziej. Wracając z Urzędu Miasta, w którym załatwiałam nowy dowodzik, zaszłam na uczelnię. Nie potrafię się z nią rozstać, mimo że od obrony minął dokładnie tydzień. Pomyślałam, że może znajdę moją promotorkę, ale defacto pokręciłam się trochę po korytarzach. Wpadłam na pomysł, że skoro już jestem w centrum, załatwię obiegówkę. Wchodzę do biblioteki, w której stacjonował akurat ulubiony pan wszystkich studentek. Podaję mu tę kartkę, on patrzy na mnie zdziwiony i pyta, czy ja już definitywnie kończę z uczelnią? Ja w głębokim szoku, a on dalej, czy nie myślę o pracy naukowej? Na koniec dodał, że jak będę potrzebować książek, to przecież się znamy. Zaskoczyło mnie to jeszcze bardziej, bo myślałam, że jestem dla niego niewidzialna. Opłaciły się weekendy spędzone w pustej bibliotece.

Także pierwszy dzień w szarej rzeczywistości nie do końca stracony, a nawet zakończony miłym akcentem.